Caracas, 18 grudnia 2025 r.

"A Ty przychodzisz do Mnie?" (Mt 3,14)

 

Do członków Zgromadzenia

Do wszystkich członków Rodziny Sercańskiej

 

Rok, który dobiega końca, pozwolił nam uczcić setną rocznicę śmierci ojca Leona Dehona. Porzez różne inicjatywy składaliśmy Bogu dziękczynienie za dar jego życia i charyzmatu. Ponadto, aż do roku 2028, kiedy będziemy obchodzić 150. rocznicę założenia Zgromadzenia, zostaliśmy zaproszeni do przeżywania „okresu głębokiej odnowy ducha i powołania dla każdego członka Zgromadzenia i rodziny sercańskiej”[1].

Aby sprzyjać tej drodze, nieodzownym środkiem jest stałe i refleksyjne przylgnięcie do życia i dzieła o. Dehona. W tym duchu, gdy zbliżamy się do celebracji narodzenia Odkupiciela, warto przypomnieć szczególne doświadczenie przeżyte przez młodego Leona Dehona, które w doniosły sposób ukierunkowało jego życie. Sam opowiada o nim w swoich wspomnieniach: miał zaledwie trzynaście lat, była noc Bożego Narodzenia, a on służył do Mszy Świętej w kaplicy oo. kapucynów w Hazebrouck: 

"Tam doznałem jednego z najsilniejszych przeżyć w moim życiu. Nasz Pan z wielką mocą wezwał mnie, abym całkowicie się Mu oddał (...). Odniosłem wrażenie, że moje nawrócenie sięga tamtego dnia. Jak mogę wyrazić całą moją wdzięczność wobec umiłowanego Dzieciątka Jezus!" (NHV 1/52).

Doświadczenie to było tak intensywne, że o. Dehon wrócił do niego na zaledwie dwa lata przed swoją śmiercią, dając ponownie świadectwo wrażeniu, jakie tamte Święta Bożego Narodzenia pozostawiły w jego życiu: 

"Odczuwam poruszającą wdzięczność, gdy widzę, jak cudownie nasz Pan przygotował i utwierdził moje powołanie"[2].

Wychodząc od tej wdzięczności o. Dehona oraz od świadomości wezwania, jakie skierował do niego Bóg, zapraszam Was do wspólnego zbliżenia się do tajemnicy tego, co mamy zamiar celebrować. 

 

"Poruszająca wdzięczność"

Tym, co charakteryzuje najważniejsze postacie biblijnej narracji – od Adwentu aż po Chrzest Pana – jest powszechne zdumienie, którego doświadczyły. Dla żadnej z nich nie było łatwe przyjęcie wydarzeń związanych z Wcieleniem Słowa. 

Gdy nadszedł odpowiedni moment, Bóg, wierny swojemu stylowi działania, zapragnął – "jak na początku" – współpracy od określonych osób, aby nadać ludzką twarz swojemu najbardziej osobistemu i ostatecznemu Słowu: Jezusowi. Wybrał między innymi: nienaganne małżeństwo w podeszłym wieku, lecz bez potomstwa; młodą parę narzeczonych, mającą niemal wszystko jeszcze przed sobą; odważnych i otwartych cudzoziemców, zdążających do upragnionego miejsca, podobnie jak wielu ludzi dzisiaj przemierzających nocą morza i drogi; zapragnął również oprzeć się na ludziach pracujących w polu – osobach o stwardniałych stopach i lekkim śnie, przywykłych do długich czuwań przy blasku ognisk, które dziś oświetlają lęki i niepokoje uchodźców uciekających przed licznymi wojnami i przemocą. 

Bóg włączył także do swego planu kogoś, kto znajdował się jeszcze w łonie matki. Miał na imię Jan, jak postanowiła jego matka. Był prawdziwym zapaleńcem nadziei. Od chwili przed narodzeniem aż do końca swoich dni całkowicie poświęcił się głoszeniu Mesjasza. Jego życie i nauczanie nie pozostawiały nikogo obojętnym. Pewnego dnia, gdy chrzcił nad rzeką Jordan, Jezus przyszedł do niego. Choć Jan zapowiadał Go wiernie i z przekonaniem, nie spodziewał się, że Mesjasz przyjdzie do niego w taki sposób: skromny, bez rozgłosu i ani ognia w dłoniach, bezbronny, otoczony jedynie ludźmi pragnącymi żyć według woli Boga. Jan był pełen zdumienia. Jego radość i zaskoczenie połączyły się w jedno pytanie: „A Ty przychodzisz do mnie?” (Mt 3,14).

Co bardziej pobudzi nas do kontemplacji i celebracji tajemnicy przyjścia Pana, jeśli nie to, by pozwolić, aby to samo pytanie rozbrzmiało w nas? W pewnym sensie oznacza to danie racji Jezusowi, w którym każdy z nas pokłada nadzieję: co Go charakteryzuje? jak Go głosisz? jak i gdzie Go rozpoznajesz? w jaki sposób Jego życie i Jego przesłanie wpływają na Twój osobisty projekt, na Twoje życie braterskie i na Twoją posługę duszpasterską? W poszukiwaniu odpowiedzi pomocne mogą być niektóre niedawne słowa papieża Leona XIV: 

"(...) Nie wystarczy bowiem ograniczyć się do ogólnego sformułowania doktryny o wcieleniu Boga. Natomiast, aby naprawdę wejść w to misterium, należy sprecyzować, że Pan stał się ciałem, które jest głodne, spragnione, chore, uwięzione. «Kościół ubogi dla ubogich zaczyna się od tego, że wychodzimy ku ciału Chrystusa. Jeśli idziemy do ciała Chrystusa, zaczynamy coś rozumieć, pojmować, czym jest to ubóstwo, ubóstwo Pana. I nie jest to łatwe»" (Dilexi te, 110).

Tak rozumiał to Jan Chrzciciel i tak przekazywał tym, którzy pytali go, co należy czynić, by zostać zbawionym (por. Łk 3,10-14). Wielu z tych, którzy go słuchali, pozostało zdezorientowanych i dalekich od jakiejkolwiek wdzięczności. Zupełnie inna jest jednak wdzięczna świadomość, jaką Jezus, wcielony w historię, zdobył w odniesieniu do swojej misji: 

"W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: «Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom»" (Mt 11,25). 

 

"Jak cudownie nasz pan przygotował i zachował moje powołanie"

Powołanie, podobnie jak Wcielenie Słowa, zawsze ma swoje „przed” i „po”, jak każde wydarzenie ludzkie. Słowo słuchane w czasie Adwentu stopniowo ukazywało, w jaki sposób Bóg przygotował wspomnianych wyżej współpracowników. Pomimo wymagającej misji, ostatecznie wyrazili oni radość z zaproszenia, jakie skierował do nich Bóg: Zachariasz, głosem dojrzewającym w milczeniu, błogosławił Pana; Elżbieta, uwolniona od swego upokorzenia, rozpoznała dzieło Boga w swojej krewnej; Maryja, zakorzeniona w Bożym miłosierdziu, wypowiedziała bezgraniczne „tak”; Józef, przezwyciężywszy swoje wątpliwości, podjął zdecydowane kroki, by zatroszczyć się o swoją rodzinę; mędrcy przybyli ze Wschodu, oczarowani prawdziwym skarbem, nie ulegli podstępom despotycznego władcy; pasterze, niczym posłańcy z nieba, opowiadali dobrą nowinę. A Jan? Nadal podtrzymywał nadzieję swego ludu aż do męczeństwa, podobnie jak wiele lat później uczynił to także nasz współbrat ks. Martino Capelli SCJ uznany już za godnego rychłej beatyfikacji.

Widzimy zatem, że przemiana, jaka dokonała się w Bożych współpracownikach, wiązała się z przezwyciężeniem oporów i niezrozumienia – zarówno własnych, jak i cudzych. Jan również tego doświadczył. Chrzciciel próbował bowiem odwieść Jezusa od zamiaru przyjęcia chrztu wodą, którego udzielał grzesznikom. 

Dlaczego tak się dzieje, że wśród najbliższych Jezusa – wśród tych, "w sposób pełniejszy upodobniają się do posłusznego Chrystusa"[3] – tak często pojawia się próba odwiedzenia Go od woli Ojca? Czy po to, by zmniejszyć ciężar, uczynić lżejszą misję Syna, czy raczej po to, by uniknąć ryzyka lub niepożądanych konsekwencji w życiu tych, którzy za Nim idą? W pewnym sensie próbowali tego także Maryja i Józef (por. Łk 2,48-50), a Maryja uczyniła to ponownie później wraz z innymi krewnymi (por. Mk 3,31-35). Apostoł Piotr również nie pozostawał w tyle. Otwarcie sprzeciwił się drodze Jezusa, gdy Ten zapowiedział konsekwencje, jakie pociągnie za sobą Jego całkowita wierność Ojcu (Mt 16,22). Jednak w logice Królestwa, w rozumieniu, jakie ma o nim Jezus, tylko ten, kto traci swoje życie – tylko ten, kto ofiarowuje je dla Królestwa Ojca – zyskuje je. 

Tak właśnie o. Dehon zaczął rozumieć swoje własne powołanie, wychodząc od doświadczenia związanego z nocą Bożego Narodzenia 1856 roku: "Od pierwszej nocy Bożego Narodzenia odczułem Boże powołanie (...) i nie zmieniłem się od tamtej pory" (NQT 44/128). Ta pewność, strzeżona i pielęgnowana przez całe jego życie, stopniowo przemieniła go w gorliwego współpracownika sprawy Królestwa.

Powracając nieustannie do kontemplacji tajemnicy Bożego Narodzenia, o. Dehon ukazuje nam, że jego najgłębsze pragnienie wykraczało daleko poza bycie znanym apostołem czy płodnym aktywistą w mediach społecznościowych, jak powiedzielibyśmy dzisiaj. Jego największym dążeniem było coś innego: być synem, radować się miłosiernym Ojcem, który objawiał się w jego życiu, i iść jako brat Jezusa na spotkanie ze wszystkimi: 

"Pozostanę nieustannie we wdzięczności i synowskiej miłości wobec Ciebie, mój Boże, który uczyniłeś mnie podobnym do Ciebie w stworzeniu i sprawiłeś, że stałem się Twoim dzieckiem. Rozumiem i pragnę żyć tym słowem św. Pawła: «Postępujcie jak dzieci umiłowane» (Ef 5,1). Dziecko Boże! Jakże piękny tytuł! Jakże mógłbym Cię nie kochać, mój Ojcze, miłością czułą i synowską!" (CAM 1.31)[4]

Prośmy, aby te Święta Bożego Narodzenia odnowiły nas tę postawę wdzięczności. Niech Odkupiciel, narodzony w Betlejem, nigdy nie przestaje nas poruszać – a nawet wprawiać w zdumienie – aby na nowo rozpalił w nas niepokój powołania do miłości i wynagrodzenia, które nam zostawił. Niech, w różnorodności stanów życia, które jednoczą nas w Rodzinie Sercańskiej, potrafimy żyć jako synowie i córki Boga, ze szczególną wrażliwością wobec najbardziej bezbronnych i zranionych w naszych wspólnotach, w naszych rodzinach i wszędzie tam, gdzie Bóg pomoże nam ich rozpoznać. 

W Sercu Księcia Pokoju, radosnych Świąt Bożego Narodzenia i błogosławionego Nowego Roku.


ks. Carlos Luis Suárez Codorniú SCJ

Przełożony Generalny

ze swoją Radą

 

---

1 «Dla Niego żyję: jest to Chrystus, który żyje we mnie (Ga 2, 20)». List z okazji setnej rocznicy śmierci Ojca
Dehona i w ramach przygotowań do 150. rocznicy założenia Zgromadzenia, Bruksela 12.08.2025.

2 “Je reste confus de reconnaissance quand je vois comment Notre Seigneur a préparé et conservé
merveilleusement ma vocation” (NHV 1/57).

3 Lumen Gentium 42.

4 Leon Dehon, Couronnes d'amour I, 1905.
https://www.dehondocsoriginals.org/pubblicati/OSP/CAM/OSP-CAM-0002-0001-8060201?ch=31