Z księdzem dr hab. n. teol. Lucjanem Szczepaniakiem SCJ, kapelanem w Instytucie Pediatrii w Krakowie-Prokocimiu rozmawia Antoni Zięba.

Jak to się stało, że od powołania pracy lekarza, Ksiądz Profesor przeszedł do służby kapłańskiej?

Od dzieciństwa pragnąłem nieść pomoc i walczyć o dobro. Jak wielu moich rówieśników chciałem zostać żołnierzem i bronić słabszych. W czasie dorastania zrozumiałem, że żołnierz musi również zabijać, a ja chciałem tylko ratować życie – dlatego poświęciłem swój zapał, by dostać się na wydział lekarski. Wierzyłem, że ta droga jest najlepszą z wszystkich, którymi mogłem wówczas pójść. Cały czas towarzyszyło mi jednak pytanie: Czy to jest już wszystko, co mogę zrobić? Chociaż byłem ministrantem, a później lektorem, to kapłaństwo traktowałem, jako niedostępne i dla mnie zbyt święte. Zaczęło się to zmieniać w klasie maturalnej i w czasie studiów, gdy pogłębiłem nabożeństwo do Matki Bożej. Wierzę, że dzięki Jej wstawiennictwu zdobyłem się na odwagę nazwania po imieniu tego pragnienia, które zawsze było we mnie. Istotnym momentem była pielgrzymka w czasie stanu wojennego do Jasnogórskiego Sanktuarium 26 sierpnia 1982 r. Przybyłem do Matki Bożej znękany sytuacją w Polsce i cierpieniem osób mi bliskich. Poszukiwałem pocieszenia, mocnego oparcia i głębszego sensu życia. Otrzymałem więcej niż prosiłem, bowiem wracając z Jasnej Góry wiedziałem już, że w przyszłości będę służył ludziom jako lekarz i kapłan. Nie znałem tylko szczegółów drogi, która mnie czeka i czasu, kiedy to ma się dokonać.

Należy Ksiądz do Zgromadzenia Księży sercanów. Skąd to szczególne powołanie Kapłańskie?

Podczas wspomnianej już pielgrzymki w 1982 r. z „ciekawości” wszedłem do Jasnogórskiego Ośrodka Powołań, w którym wówczas pełnił dyżur sercanin, ks. Czesław Bloch. Był on dla mnie bardzo miły i gotowy okazać wszelką pomoc. Ukazanie mi żywego kultu Serca Bożego, pomoc cierpiącym i bycie z nimi, ale przede wszystkim wiara i szlachetność ks. Czesława oraz innych spotkanych sercanów na tyle mnie urzekły i przekonały, że po pięciu latach wstąpiłem do nowicjatu, chcąc iść duchową drogą założyciela zgromadzenia, o. Jana Leona Dehona.

Od wielu lat Ksiądz Profesor pracuje jako kapelan w Instytucie Pediatrii Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego. Jak Ksiądz Profesor trafił do tej Placówki?

Wstępując do sercanów byłem młodym lekarzem z otwartą specjalizacją z pediatrii. W pierwszych latach życia zakonnego opiekowałem się schorowanymi, starszymi współbraćmi. Zawodowa rzetelność zobowiązywała mnie do pogłębiania wiedzy. Poprosiłem więc o umożliwienie mi odbycia dwumiesięcznego stażu lekarskiego. Otrzymałem zgodę i w czerwcu 1990 r. wskazano mi Klinikę Onkologii i Hematologii Dziecięcej Polsko-Amerykańskiego Instytutu Pediatrii w Krakowie, której wówczas kierownikiem był prof. Jerzy Armata. Po pięciu latach od stażu powróciłem do szpitala dziecięcego, ale już jako kapelan. Stało się to dzięki prośbie prof. J. Armaty skierowanej do kard. Franciszka Macharskiego i moich przełożonych.

Ksiądz Profesor służy chorym dzieciom i ich rodzicom, ale także pracownikom służby zdrowia: pielęgniarkom i lekarzom. Jaka jest główna idea tej służby?

Centrum tej służby jest cierpiący człowiek, z którym utożsamia się Chrystus. Wierzę, że troska o chore dziecko, jego rodzinę i opiekunów medycznych ma swoje źródło w miłości do Boga. Sercem szpitalnego duszpasterstwa jest kaplica, w której adorowany jest Najświętszy Sakrament i otoczony czcią słynący łaskami, ukoronowany obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Na moc tego szczególnego miejsca zwrócił uwagę całego świata papież Franciszek, modląc się w kaplicy w czasie Światowych Dni Młodzieży w lipcu 2016 r.

Ksiądz Profesor prowadzi grupę wolontariuszy służących małym pacjentom. Jakie są doświadczenia: radości i troski w tej działalności?

Podjęcie obowiązków wolontariusza w szpitalu dziecięcym, to zaszczyt, ale i ogromna odpowiedzialność. Zostać nim może osoba pełnoletnia, dojrzała psychicznie i odpowiedzialna po dobyciu wstępnej próby. Spośród zgłaszających się osób, po weryfikacji przyjmowanych jest ok. 10-15 procent. Wielu ludziom wydaje się, że doskonale odnajdują się w świecie cierpienia dziecka, ale to tylko złudzenie. Wolontariusz powinien ofiarować swój czas, umiejętności, ale przede wszystkim dać cierpiącemu wiarę, nadzieję i miłość. Szpital nie jest miejscem autopromocji, poszukiwania przygód, zdobywania punktów do szkoły, poszerzania kwalifikacji zawodowych, czy też uzdrawiania duchowych relacji ze sobą i ludźmi. Zadanie jest bardzo konkretne: Wolontariusz ma być do dyspozycji chorego i służby zdrowia w dogodnym dla nich czasie i w zakresie ustalonych potrzeb. W żadnym wypadku nie może przeszkadzać lub stworzyć zagrożenia. Te proste założenia dla wielu są zbyt trudne lub niegodne uwagi. Osoby, które nie zniechęciły się, zasługują na uznanie, bo bezinteresownie pomogły cierpiącym, a przecież o ten dar serca chodzi w wolontariacie.

Dla dzieci i ich rodziców Wielkim bólem i wielkim przeżyciem jest przejście małych pacjentów do wieczności. Na czym polega posługa duszpasterska w tych najtrudniejszych chwilach?

Kiedy rodzina dowiaduje się, że nie można już uratować ich dziecka, to pragnie zaznać człowieczeństwa, współodczuwania i głębokiej wiary, która pozwoli im zachować nadzieję w bardzo trudnych chwilach cierpienia związanego z opieką terminalną, śmiercią i żałobą po utracie dziecka. Zaspokojenie tych elementarnych potrzeb wymaga zgody na nieustanne bycie do ich dyspozycji, aby mogli o każdej porze korzystać z posługi słowa, sakramentów, modlitwy i doświadczenia gromadzonego całymi latami. Pomoc ze strony człowieka będącego na zewnątrz tego dramatu jest zawsze mało skuteczna i nieprzekonująca. Dlatego tak ważne jest być z nimi i dla nich, ale z Bogiem w sercu.

Dziękuję za rozmowę!

 

Cyt. za: „Źródło” nr 5 (1309). 29.01.2017, s. 18-19.

Fot. Andrzej Banaś / Gazeta Krakowska