Pożegnanie wybitnego teologa i duszpasterza

W sobotę 21 listopada w kaplicy cmentarnej w Stadnikach została odprawiona msza św. pogrzebowa śp. ks. Romualda Skowronka SCJ oraz złożenie ciała do grobu.

Pierwsze śluby zakonne śp. ks. Romuald Skowronek SCJ złożył 20 grudnia 1949 r. w Stadnikach, a święcenia kapłańskie przyjął 19 grudnia 1954 r. w Tarnowie. We wczesnych latach swojego życia zakonnego i kapłańskiego był wykładowcą prawa kanoniczego oraz rektorem scholastykatu w Tarnowie. W latach 1963-1969 pełnił funkcję przełożonego Polskiej Prowincji Zgromadzenia Księży Sercanów, zaś od 1974 roku pracował w Niemczech w parafiach Mühlacker i Maulbronn. Ostatnie lata swojego życia spędził we wspólnocie w Warszawie.

Śp. ks. Romualda Skowronka SCJ zapamiętamy jako wybitnego teologa, znawcę wielkich niemieckojęzycznych teologów XX wieku oraz człowieka żywo interesującego się sprawami Kościoła w Polsce i na świecie. To zaś ubogacało jego pełne troski i zaangażowania duszpasterstwo w Niemczech, któremu poświęcił połowę swojego życia.

Za: https://seminarium.scj.pl/strony/pozegnanie-wybitnego-teologa-i-duszpasterza


Mszy świętej koncelebrowanej przewodniczył wikariusz prowincjalny ks. Sławomir Knopik SCJ. Kazanie wygłosił ks. Przemysław Król SCJ. Po mszy świętej śp. ks. Romuald Skowronek SCJ został złożony na stadnickim cmentarzu wśród naszych współbraci już tam spoczywających.

 

Kazanie księdza Przemysława Króla SCJ

 

Czytanie Rz 8,14-23

Ewangelia J 17,24-26

 

Zamknij oczy i skocz, ja cię chwycę! Powiedział ojciec Wilhelm do małego Romualda. Ten, stojąc na dachu szopy, tak zrobił i skoczył w ramiona ojca. Nauczył się zaufania do innych oraz do Boga Ojca.

Droga Rodzino, Drodzy Współbracia, Przyjaciele, obecni w tej stadnickiej kaplicy, a także wszyscy pozostający z nami w łączności duchowej. Gromadzimy się dziś przy naszym zmarłym Współbracie Romualdzie, kapłanie Serca Jezusowego.

Urodził się na Śląsku, gdzie rodzice przekazali mu wiarę oraz umiłowanie Ojczyzny. To tam, w tyglu narodowościowym, dokonał pierwszego religijnego odkrycia, które mocno naznaczyło jego wewnętrzną sylwetkę duchową. Odkrył, że w Kościele jest miejsce dla każdego: „Jako ministrant dostrzegałem - zanotował w swojej autobiografii - że kościół to jedyne miejsce, w którym spotykali się Polacy i Niemcy, fanatyczni wielbiciele hitleryzmu czy komunizmu oraz ich bezbronni przeciwnicy, sprawcy i ich ofiary, szczególnie w czasie pasterek”. W tej mieszance sąsiedzkiej ludności polskiej i niemieckiej dostrzegł zawiłości ludzkich losów. Będzie szukał tego, co łączy, nie tego, co dzieli.

W 1947 roku dokonał pierwszego skoku wiary. Po spotkaniu z ks. Franciszkiem Nagym opuścił rodzinny Śląsk, by udać się do Krakowa i niedługo potem do nowicjatu w Stadnikach. Już u początków swojej formacji odkrył dzięki konferencjom i postawie ks. Władysława Majki ciekawą osobowość o. Założyciela Leona Dehona, a przede wszystkim prawdę o Bożej Miłości. Z perspektywy czasu tak to ujął: „Szczególnie jego akcent na kulcie Serca Jezusowego budził zainteresowanie i otwierał fantastyczne perspektywy na przyszłość. Wreszcie przestano straszyć Panem Bogiem. Encyklika Papieża Benedykta XVI „Bóg jest Miłością” to oficjalne ukoronowanie pobożności Serca Jezusowego, o której pewnie marzył o. Dehon.”

To pozwoliło mu wynotować na liście ulubionych cytatów biblijnych fragment listu św. Jana Apostoła (1J 4,16.18): „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim. W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości”.

To poznanie Miłości pozwoliło mu na dokonanie kolejnego skoku wiary. W wieku 24 lat przyjął święcenia kapłańskie. Pierwszym wyzwaniem, jakie przed nim zostało postawione, była funkcja ekonoma domu macierzystego w Krakowie. Jak wyżywić 50 zakonników, posiadając jedynie rower i jeden mały wózek, gdy w sklepach wszystkiego brakowało, a władze komunistyczne cały czas rzucały kłody pod nogi? Ten pierwszy rok kapłaństwa pozwolił mu doświadczyć, że wokół jest bardzo wielu życzliwych i zatroskanych o los Kościoła ludzi, którzy mieli odwagę do podjęcia ryzyka, stając ewangelicznie jak „owieczka wobec wilka”.

Kolejne dwa lata były tylko nieco spokojniejsze, gdy rozpoczął studia z prawa kanonicznego na KUL-u. Po uzyskaniu tytułu magistra został odpowiedzialnym za kleryków w Tarnowie. Czas ten wspominał jako szczególnie piękny pod względem atmosfery religijnej i teologicznej w środowisku kościelnym Tarnowa, a zarazem piętrzących się napięć i trudności w relacjach z władzami. Niedługo potem, mając zaledwie 33 lata, został wybrany prowincjałem. Za radą ks. Majki dokonał kolejnego aktu zawierzenia Bożej Opatrzności, przyjmując decyzję Przełożonego Generalnego. W okresie tym cieszył się wyjątkową atmosferą patriotyzmu i religijnej żarliwości związaną z obchodami Millenium Chrztu Polski. Dla Prowincji szczególnie ważnym wydarzeniem było wysłanie pierwszych misjonarzy do Indonezji. Jednocześnie największym problemem były represje komunistyczne i nieustanne napięcia ze służbą bezpieczeństwa. Serdeczną wdzięczność chciał wyrazić nasz zmarły Współbrat wszystkim współbraciom i każdemu z osobna, bez których przetrwanie tych niełatwych lat byłoby niemożliwe.

Po zakończeniu kadencji prowincjała, a następnie obronie doktoratu i krótkiej pracy na ATK poprosił o możliwość pracy w Niemczech. To był jego skok w nieznane, najdalej i do pracy duszpasterskiej, jakże innej od dotychczasowych posług. W Maulbronn spędził prawie 45 lat, w miejscu gdzie żywe było dziedzictwo cystersów. Współcześnie miejsce to współdzielone jest przez katolików i protestantów, co dla księdza Romualda było szczególnym wyzwaniem w poszukiwaniu jedności. Jego duch ekumeniczny był zauważany i doceniany. Jego znakiem rozpoznawczym był rower (policzył, że przejechał ponad 100.000 km), ponieważ miał tę zaletę, że zawsze można było się zatrzymać i porozmawiać z człowiekiem. Współbracia pracujący również w tamtej okolicy chętnie go odwiedzali, korzystając z gościnności i zamiłowań kulinarnych. Poznałem go właśnie podczas jednej z takich wizyt. Szczególnie zwróciłem uwagę, że ulubionym tematem rozmów były dyskusje teologiczne. Był miłośnikiem teologii, na bieżąco ze wszystkimi dokumentami Kościoła i aktualnymi pozycjami książkowymi.

W ten oto sposób dochodzimy do ostatniego, dwuletniego okresu życia w Warszawie w Prowincjalacie. Po tylu latach był to dla niego znów skok w nieznane. Był prawdziwym seniorem wspólnoty, zawsze obecnym na wspólnych modlitwach i rekreacjach, w refektarzu zawsze służący pomocą. Nie chciał być dla nikogo ciężarem, do tego stopnia, że założył sobie konto na Allegro, aby nie sprawiać kłopotu osobistymi zakupami. Jako jego domownicy jesteśmy przekonani, że wyprosił sobie u Boga taki sposób odejścia, bo jak napisał na swoim obrazku prymicyjnym: „Czego pragnęło serce moje, dałeś mi Panie, i prośbie ust moich nie odmówiłeś” (Ps 20,3). Żył cicho i pokornie, będąc dobrym duchem wspólnoty.

Były jednak momenty, kiedy szczególnie się ożywiał. W sali rekreacyjnej wielokrotnie przekonywał nas, że Bóg jest większy od ludzkich słabości. Na każdym kroku, także jako spowiednik, akcentował Bożą miłość i Jego Miłosierdzie. Mówił o Bogu, który przyjmuje swoje dzieci nie za zasługi, ale dlatego, że są Jego dziećmi. Zarazem potrafił krytycznie ocenić tych, którzy łamiąc prawo, przyczyniają się do tego, że "Ojczyzna ginie". Ze smutkiem spoglądał na wszelkie konflikty i mocno przeżywał ostatnie wydarzenia skierowane przeciwko życiu. Sam podkreślał, że „Rodzina była i jest również moją wielką radością i jestem jej wdzięczny za wszystko, co dla mnie czyniła i czyni. Jestem niesłychanie wdzięczny kościołowi katolickiemu, że tak bardzo strzeże świętości i broni integralności rodziny”.

To było jego ulubione porównanie, że jesteśmy jak dziecko w ramionach Ojca. Jak zauważa św. Paweł we fragmencie dziś przywołanym, nie otrzymaliście ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: „Abba, Ojcze!”.

W swojej autobiografii ks. Romuald wyznał: „Faktycznie, przez całe moje życie Pan Bóg mnie rozpieszczał i spełniał prawie wszystkie moje życzenia. Życia nie starczy, by Mu za to dziękować”. Mimo 90 lat zachował w sobie tego ducha dziecięctwa Bożego i 18 listopada, na szpitalnym łóżku, znów z zamkniętymi oczami dokonał ostatniego skoku wiary w ramiona Ojca.


 

zdjęcia robił kl. Michał Koźbiał SCJ