W domu księży sercanów w Lublinie Czechowie w nocy 14 maja zmarł w wieku 79 lat ks. Zdzisław Kozioł SCJ. Był ekonomem prowincji, budowniczym i proboszczem kościoła na Czechowie, głosił rekolekcje i misje.

Łękawka, gdzie się urodził 27 sierpnia 1945 r., to niewielka wieś położona na południu od Tarnowa. Wtedy należała do parafii w Porębie Radlnej. To do tutejszego kościoła pw. świętych apostołów Piotra i Pawła rodzice Stanisław i Anna Turaj przynieśli swe pierwsze dziecko do chrztu Zdzisława. Potem przyszli na świat jeszcze siostra (zmarła po urodzeniu), Józef, Eugeniusz, Piotr, Krzysztof i Maria. W Łękawce mieszkali tylko dwa lata. Przez kolejne osiem lat ich domem była miejscowość Lipki na Dolnym Śląsku, gdzie Zdzisław rozpoczął szkolną edukację.

„Rodzice wyjechali na ziemie zachodnie – jak to się mówi – za chlebem. Razem z nimi pojechało z okolic sporo innych rodzin, bowiem władze przydzielały przesiedleńcom pola, dom i obejście. Jednak ani te 8 hektarów ziemi, ani dom nie stanowiły ich własności, więc po ośmiu latach kupili kawałek pola w Zgłobicach na prawym brzegu Dunajca i wrócili w rodzinne strony” – opowiada Krzysztof Kozioł, brat sercanina.

W pobliskich Koszycach Wielkich Zdzisław ukończył w 1959 r. Szkołę Podstawową, a jako że we wiosce nie było kościoła, wszyscy uczęszczali do kaplicy sióstr Sacre Coeur w Zbylitowskiej Górze, a on pełnił służbę przy ołtarzu. Był ministrantem także u sióstr urszulanek w Koszycach Małych.

Chciał kształcić się dalej. Jak sam wspominał, jedna ze sióstr sercanek podpowiedziała mu, że taką możliwość może mieć u sercanów, którzy prowadzili niższe seminarium. Mając zaledwie 14 lat zgłosił się na egzaminy w Stadnikach i od 1 września rozpoczął naukę. Spokojny czas poznawania nowych przedmiotów z historii, geografii, biologii, języka francuskiego, łaciny, a także matematyki i chemii z zakresu szkoły średniej wkrótce został przerwany. Znów bowiem narastała nieprzyjazna atmosfera władz wobec Kościoła i zgromadzeń zakonnych prowadzących własną edukację. W obliczu zagrożenia ponownego przejęcia domu (pierwsze w 1954 r.) przełożeni zdecydowali o przeprowadzce małoseminarzystów do Krakowa Płaszowa. Wielu chłopców nie było jeszcze bierzmowanych, więc oprócz nauki przygotowywali się do przyjęcia tego sakramentu. Udzielił go im 24 kwietnia 1960 r. w kościele w Krakowie Podgórzu bp Karol Wojtyła.

Przygód z przeprowadzką było więcej. Po powrocie z wakacji, Zdzisław musiał zdecydować, czy już na dobre zwiąże swe życie z sercanami kontynuując jednocześnie naukę w IX klasie z perspektywą matury. Po rozmowie z rodzicami dał pozytywną odpowiedź i 16 września 1960 r. rozpoczął postulat, a 16 grudnia nowicjat w Pliszczynie pod opieką ks. Jana Bema. Rok potem złożył tutaj pierwszą profesję na ręce delegata prowincjała – ks. Antoniego Czai. Kolejnym miejscem zamieszkania i formacji był dom tarnowski, gdzie zdobył maturę w ramach Korespondencyjnego Liceum Ogólnokształcącego przy I LO.

„Z tamtego czasu niewiele pamiętam brata, bo miałem zaledwie kilka lat. A kiedy przyjeżdżał w sutannie do domu, pytałem: kto to jest? Cieszyliśmy się z każdych odwiedzin” – wspomina brat Krzysztof.

Kolejnym adresem zamieszkania było dla kleryka Zdzisława Seminarium Księży Sercanów w Stadnikach. I kiedy wydawało się, że pomieszka tu dłużej, przyszła niespodziewana wiadomość: wezwanie do odbycia służby wojskowej.

„Byłem na drugim roku filozofii i ledwo rozpoczęliśmy wykłady, a tu otrzymałem wezwanie by wstawić się w Komisja Uzupełnień Wojskowych w Myślenicach. Wezwano jeszcze Jurka Siwca, Władka Ziebę i Henka Juszczyka. Co ciekawe, poszło nas do wojska czterech i wróciło czterech, ale tym czwartym był Jurek Choczaj, który trafił do jednostki kleryckiej z seminarium poznańskiego, ale po odbyciu służby przyszedł do sercanów” – relacjonował w jednym z wywiadów.

Jego jednostka znajdowała się w Brzegu nad Odrą w poniemieckich budynkach przeznaczonych na koszary. Była to to jednostka saperska z zadaniem budowania m.in. mostów pontonowych. Pracowali także w pobliskim Państwowym Gospodarstwie Rolnym i słuchali wykładów politycznych mających na celu m.in. zniechęcenie ich do powrotu do seminarium.

„By nas przekonać do swoich idei sprowadzano nawet wykładowców z Wrocławia i Warszawy. I wcale nie kryli się z tym, by nas zniechęcić do wszystkiego, co wiązało się z wiarą, powołaniem i Kościołem. Wprost mówili: po to tutaj jesteście, by spłacić ludowej ojczyźnie dług, że dała wam możliwość zrobienia matury ” – opowiadał, dodając, że jednostce było ok. 120 kleryków.

Nie uważał, że czas spędzony w wojsku był stracony. Przeciwnie, doświadczenie zdobyte w tym okresie owocowało w seminarium, jak i w kapłaństwie. Po powrocie do Stadnik odnowił zawieszone na ten okres śluby i rozpoczął teologię, ponieważ udało się „po kryjomu” w trakcie służby zaliczyć egzaminy z filozofii.

„Zawsze żył wspomnieniami z wojska i chętnie o tym opowiadał. Kto z nim współpracował dostrzegał, że miał coś z żołnierskiego stylu. Był odpowiedzialny, konkretny, konsekwentny, ale też wymagający i nie bojący się nowych i trudnych wyzwań.” – podkreśla ks. Wiesław Pietrzak SCJ. Podobne cechy jego osobowości wymienia ks. Józef Gaweł SCJ, który był na jego przysiędze w Brzegu, dopowiadając, że był bardzo solidny w powierzonych mu obowiązkach i pracowity.

Po raz drugi mundur żołnierski założył po niemal 50 latach w 2016 r., kiedy decyzją Prezydenta RP Andrzeja Dudy otrzymał patent oficerski podporucznika.

Teologię ukończył razem z kolegą z wojska Władysławem Ziębą, Antonim Siurym i Eugeniuszem Hopciasiem, który przyjął święcenia dwa miesiące wcześniej w rodzinnym Jordanowie z rąk kard. Karola Wojtyły. Oni otrzymali je od bpa Juliana Groblickiego 19 czerwca 1971 r. w kościele salezjanów w Krakowie Dębnikach. Następnego dnia mieli swoje prymicje w Stadnikach.

„Byłem na jego święceniach i prymicjach w Zbylitowskiej Górze, bo Zgłobice nia miały jeszcze swego kościoła. Robiłem pamiątkowe zdjęcia, bo tym się zajmowałem w seminarium” opowiada ks. Antoni Sławiński SCJ i dodaje, że Zdzisław był utalentowany także plastycznie, robił dekoracje w seminarium.

Pierwsze szlify duszpasterskie miał w Warszawie jako wikariusz w kościele bonifratrów. Ciągnęło go jednak do głoszenia rekolekcji i został w 1972 r. misjonarzem krajowym, wyjeżdżając przez 3 lata na prace z domu tarnowskiego.

„Lubił głosić rekolekcje, dobrze się czuł w tej pracy, którą podejmował także w późniejszych latach, kiedy był między innymi ekonomem prowincji” - mówi ks. Antoni Sławiński SCJ, dodając, że głosił rekolekcje często w parafiach kolegów z wojska.

„Razem z bratem Piotrem oprawialiśmy dla niego i innych sercanów obrazy intronizacyjne. Trudno wtedy było u drukowanie, więc robiliśmy zdjęcia i zawoziliśmy często do parafii, gdzie głoszone były misje Bożego Serca. Robiliśmy tego tysiące” – wspomina brat Krzysztof.

W 1975 roku trafił do Lublina i z ks. Aleksandrem Wyszyńskim rozpoczął studia pastoralne przy KUL. Jako, że miał doświadczenie żołnierskie, został rok później wikariuszem w parafii garnizonowej, gdzie wykonał pierwszą w Lublinie ruchomą szopkę.

Nieco wcześniej coś zaczęło się dziać w sprawie budowy nowego kościoła w pełnej nowych bloków dzielnicy Czechów. Dzieci i młodzież katechizował już ks. Franciszek Hojnowski. Natomiast w jednorodzinnym domu przy ul. Leśmiana powstała kaplica i punkt katechetyczny. W 1979 r. ks. Kozioł został tutaj przełożonym z zadaniem budowy większej kaplicy dla tzw. Ośrodka Duszpasterskiego pw. „Dobrego Pasterza”. Prowizoryczną kaplicę postawił szybko, a ludzie zaczęli gromadzić się na Mszy św. i nabożeństwach.

„Bardzo się cieszył, że mimo trudności ze strony władz co do pozwolenia na powstanie nowego miejsca sakralnego, powstała ta tymczasowa kaplica. Nie oglądał się na decyzje lecz „zakasał rękawy” i zaczął gromadzić materiały i organizować budowę” – mówi ks. Antoni Sławiński.

„ Jako student KUL mieszkający „Pod Gontami” zaproszony zostałem by wygłosić rekolekcje w tej kaplicy drewnianej. Kiedy wojewoda wreszcie wydał decyzję o lokalizacji nowego kościoła przy ulicy Radzyńskiej i zaczęły się pierwsze wykopy, widziałem go wiele razy z łopatą w ręku czy na koparce i ciągniku. Tylko Pan Bóg wie ile pracy fizycznej włożył w tę budowę, ile serca, ile zdrowia tam zostawił” - wspomina ks. Wiesław Pietrzak,

„Jak zaczął budowę, cała rodzina go wspierała. Prowadziłem wtedy firmę wodno-kanalizacyjną i wykonaliśmy wszystkie instalacje w powstającym kościele i domu zakonnym. Postawiliśmy też kaplicę na Leśmiana, a brat wykonał kute kraty w budynku” – opowiada Krzysztof Kozioł.

Budowa nowej świątyni trwała niemal 10 lat, a ks. Kozioł proboszczem parafii na Czechowie został w 1986 r. (dotąd administrator). Parafianie pamiętali o swym pierwszym duszpasterzu i w 50. rocznicę jego święceń kapłańskich, którą obchodził w czasie pandemii w 2021 r. wyrazili mu wdzięczność podczas uroczystej Mszy św. we wzniesionym pod jego kierunkiem kościele.

Proboszczem na Czechowie przestał być w 1995 r. Wcześniej powierzono mu wiele innych zadań. Był członkiem Komisji Administracyjno-Finansowej, ekonomem w seminarium, a w latach 1989-1992 radnym prowincjalnym.

Po Czechowie przybył na rok pod Luboń Wielki do Glisnego, gdzie od razy chwycił serca mieszkańców. Widzieli bowiem, jak kopie kilofem pod ogrodzenie powstającego cmentarza, a w kościele zrobił ruchomą szopkę. Z kolei ściągnął bratową Mariolę, która mając za sobą studium konserwatorskie, wykonała złocenia w płaskorzeźbach stacji Drogi krzyżowej, na ołtarzu i przy tabernakulum.

„Był u nas krótko, ale dał się poznać, jako bardzo pracowity. Zostawił po sobie wiele dobrych śladów. Zawsze o coś zapytał, kiedy szliśmy koło kościoła do pola . Głosił piękne kazania, spowiadał, prowadził nawet rekolekcje” – wspomina mieszkanka Czesława Cież.

Ślady swej pracowitości i troski o dom oraz wspólnotę zostawił także przy ul. Rogyskiego 16 w Tarnowie, gdzie w 1996 r. został przełożonym i ekonomem.

„Jego pomysłem był garaż w piwnicy, przerobienie łazienek i pokoi, gdzie tylko było można. Uporządkował funkcjonowanie tak zwanego biura domowego” – wylicza ks. Pietrzak.

Doświadczenie, odpowiedzialność i inne cechy jakie posiadał sprawiły, że w 2001 r. ówczesny prowincjał ks. Zbigniew Bogacz poprosił ks. Kozioła, by został ekonomem w prowincji. Nie odmówił i od razu zabrał się do pracy. Wizytował placówki w kraju, na Białorusi i w Ukrainie, by jak najlepiej poznać sytuację materialną tych miejsc.

„Zapoczątkował rachunki w formie elektronicznej widząc w tym wiele udogodnień. Była to nowość w tamtych czasach, z którą sobie dobrze radził, wprowadzając program pod nazwą FK Zakon. Nie bał się nowoczesnych narzędzi związanych z Internetem. Czuwał nad powstającymi budowlami za wschodnią granicą, a także domem w Zakopanem. Normował kwestie własności, łagodził trudne sprawy gospodarcze. Był solidny w swych obowiązkach a zarazem dyskretny” – opowiada ks. Zbigniew Bogacz SCJ.

Ks. Zdzisławowi nie były także obojętne sytuacje biednych rodzin w sercańskich parafiach. Zapoczątkował powstanie w prowincji konkretnej pomocy dla młodych ludzi, chcących zdobyć wykształcenie i sam stanął w 2002 r. na czele utworzonej Komisji Stypendialnej Funduszu im. Ojca Leona Dehona.

„Może tego nie okazywał, ale był w głębi serca człowiekiem wrażliwym na potrzebujących pomocy i starał się zaradzić sytuacjom, gdy usłyszał, że ktoś jest w potrzebie” – dopowiada ks. Bogacz.

Ostatnie lata swego życia znów związał z Lublinem, gdzie najpierw był przełożonym „Pod Gontami”, a następnie zamieszkał w domu przy Radzyńskiej 32, który sam budował. Tutaj starał się w miarę możliwości pomagać w kościele, choć coraz częściej dawały mu o sobie znać różne dolegliwości.

„Był „skarbem regularności” we wspólnocie co do modlitwy, adoracji. Mszy świętej czy rekreacji. Miał swoje miejsce w kaplicy i w sali. Dużo modlił się i czytał. Był na bieżąco co do spraw Kościoła i życia zakonnego. Nigdy nie odmówił, gdy był proszony o pomoc w parafii i lubił żartować” – mówi ks. Jacek Łukasiewicz SCJ.

Ks. Jacek często służył mu jako kierowca w ostatnim czasie, gdyż miał kłopoty z poruszaniem się. Tydzień przed śmiercią zawiózł go na rekolekcje kapłańskie do Stopnicy, a potem w rodzinne strony.

„Dzwoniłem do niego. Był bardzo zadowolony z rekolekcji wygłoszonych przez księdza Pietrzaka i dziękując za nie powiedział, że Założyciel byłby dumny z rekolekcjonisty. W niedzielę był natomiast na pierwszej Komunii świętej w Łomnicy u dzieci swego brata Krzyśka. A kiedy przyjechałem po niego do Zgłobic, chciał zobaczyć jeszcze dom rodzinny” – relacjonuje ks. Łukasiewicz.

„Dom rodzinny znajduje się ok. 300 metrów od mojego i nikt w nim już nie mieszka. Dawno tam nie zaglądał, bo zatrzymywał się u nas. Pomyślałem: tyle razy był, a jakoś nie chciał tam iść. W niedzielę było inaczej. Jakby chciał się pożegnać z tym miejscem” – mówi brat Krzysztof.

Z kolei ks. Jacek wspomina, że niedawno ofiarował mu dwa ręczniki. Na drugi dzień zobaczył je na krześle. „Popatrz, przyszyłem dwa ostatnie numerki, jakie miałem” –powiedział.

Po powrocie z Komunii św. i odwiedzinach swego dobrego kolegi ks. Antoniego Sławińskiego w Tarnowie, z którym odprawił Mszę św., odszedł w nocy 14 maja br. Nagle zatrzymało się bicie jego serca. Rozpoczął ostatnią podróż ku wieczności.

Ks. Andrzej Sawulski SCJ

---------------------------------------------------------------

Zdjęcia: własne, od rodziny, ze strony parafii Dobrego Pasterza, od ks. J. Łukasiewicza